W kwietniu 2018r., po wielomiesięcznej walce z nowotworem, odszedł do Boga nasz umiłowany brat Piotr Stępniak. Bieg podjął i ukończył – niech Pan uwieńczy jego skroń laurem zwycięzcy, niech przyjmie go do Swego odpoczynku. Był kiedyś groźnym przestępcą, „Gepard” – diler narkotyków, handlarz bronią, handel ludźmi.
Brutalne dzieciństwo odcisnęło piętno na całym jego życiu. Odkąd skończył osiem lat, był świadkiem, jak rodzice popadali w alkoholizm, kłócili się i bili. Chociaż z czasem rodzice rozstali się, a on wraz z rodzeństwem zostali z Matką, jego rzeczywistość nie zmieniła się – Matka była uzależniona, piła coraz więcej, nie zajmowała się dziećmi. „Pamiętam Wigilię, kiedy chodziliśmy pod blokami i patrzyliśmy, co można ludziom zwędzić do jedzenia z balkonu. Nie raz chodziliśmy głodni”.
Powoli i on zaczął schodzić na złą drogę. Od drobnych kradzieży, przez poprawczak i pierwsze odsiadki w więzieniach, po coraz śmielsze przestępstwa. „Sprzedawałem młodym ludziom narkotyki, zajmowałem się handlem bronią, handlowałem kobietami, pomagając w przemycaniu ich do domów publicznych na Zachodzie, byłem kibolem, byłem agresywny i nienawidziłem wszystkich, nienawidziłem drugiego człowieka, do tego stopnia, że życie ludzkie było dla mnie niczym”. Tak żył przez wiele lat – aż 20 z nich spędził w jednostkach penitencjarnych. W tym czasie próbował odebrać sobie życie osiem razy (m.in. podrzynając sobie gardło, połykając nóż).
Blisko 12 lat temu, stało się coś, co zmieniło jego życie. „Byłem na spacerze, ktoś mi powiedział, że Jezus mnie kocha. Pobiłem tego człowieka, znów trafiłem do więzienia, ale te słowa ciągle pulsowały mi w głowie. Nigdy nie chodziłem do Kościoła, w moim domu to butelka była bogiem”. To był początek jego przemiany. 12 lat temu narodził się na nowo. Od tego czasu znowu był Piotrem Stępniakiem, porządnym człowiekiem.
Miał Żonę i Dzieci, jeździł po całym kraju i spotykał się głównie z młodzieżą, by mówić im o tym, czym jest uzależnienie od narkotyków, alkoholu, jak wygląda przestępczy półświatek, jak niewiele trzeba, by stoczyć się na samo dno.